• To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

  • To była szkoła, to były czasy!

Energetyk-Elektronik

To była szkoła, to były czasy!

Zamawianie biuletynu

Bieżące wiadomości

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
b_150_100_16777215_00_images_informacja_na_goraco_leszek_witkowski_leszek_witkowski_2_min.jpg Kilka dni temu nasze szeregi opuścił Leszek Witkowski. Jak już to zostało powiedziane, był absolwentem klasy Vb o specjalności miernictwo elektryczne i elektroniczne, rocznik 1974, a więc w tym roku obchodził wraz z koleżankami i kolegami 40-lecie matury. Klasa ta należała do wyjątkowo „uharcerzonych” – zarówno ilościowo, jak i jakościowo: prócz Leszka chodzili do niej m.in. Ola Czempiel, Andrzej Hasulak, czy Kazio Kuliberda, czyli filary naszego szczepu w tamtych latach. Nie miałem przyjemności należeć do Jego przyjaciół, byliśmy po prostu kolegami, ale z racji naszej aktywności w harcerstwie kontakty mieliśmy dość częste. 

Jak postrzegałem Leszka? Był to średniego wzrostu młodzian, słowiańskiej, rzec można, urody, blondyn z charakterystycznymi, modnymi podówczas włosami (nomen omen jak się zaraz okaże) á la Kopernik. Był wesołym, bardzo sympatycznym facetem, choć świat traktował z pewną dezynwolturą, czego przejawem był jego „firmowy” uśmiech, niepozbawiony, niedostrzegalnej czasami, dozy ironii.
Moje, ocalałe po przeszło 40 latach, związane z Nim wspomnienia, to przede wszystkim długi, całotygodniowy kurs instruktorski, zorganizowany w Ośrodku Harcerskim Śląskiej Chorągwi ZHP w Chorzowie, na przełomie stycznia i lutego 1973. Mieliśmy w jego trakcie szereg najróżniejszych zajęć: najwięcej ogólnoharcerskich, ale i politycznych, a także kulturalno-artystycznych, szczególnie mnie interesujących, z racji moich upodobań i działalności harcerskiej. Brała w nim udział kadra instruktorska naszego szczepu z Piotrkiem Wiczukiem na czele, który był zresztą jednym z „wykładowców”. Mieliśmy specjalne karty zaliczeniowe, w których tacy właśnie wykładowcy wpisywali nam oceny z poszczególnych „przedmiotów”. Z naczalstwa obecni byli m.in. Leszek Moczulski, Jacek Korzycki, a od nas – dh Teresa Pawela. Pamiętam, że w ramach kursu odbyło się spotkanie ze znanym dziennikarzem, red. Jackiem Kalabińskim, podówczas jeszcze nie znajdującym się bynajmniej w opozycji, któremu „niewygodne” pytania zadawał Andrzej Hasulak. Po zajęciach, rzecz jasna, odbywały się organizowane ad hoc, „zajęcia własne” w pokojach. W jednym z nich gromadziliśmy się m.in. z Leszkiem Witkowskim,
b_150_100_16777215_00_images_informacja_na_goraco_leszek_witkowski_wozniak_2.jpgWiesiem Wiechem i kilkunastoma innymi. Któryś z kolegów miał gitarę, śpiewaliśmy najrozmaitsze piosenki. W ramach przerywnika, Leszek co pewien czas intonował zaśpiew: „Szoł wilk bez laaaas…”, na co cała reszta odpowiadała przeciągłym wyciem: „Auuuuu!!!” Nie miało to oczywiście żadnego sensu, ale za to było bardzo śmieszne, a o to przecież chodziło. Kurs skończył się uroczystą akademią ku czci. Zdecydowana większość z nas została mianowana na pierwszy, bądź wyższy stopień instruktorski.
W roku szkolnym 1972/73 cały „Elektronik” żył akcją „K-500”, czyli obchodami 500-lecia urodzin Mikołaja Kopernika. Szerzej opisałem ją w ostatniej monografii szkoły, gdzie odsyłam chętnych do poznania szczegółów. Kulminacyjny moment tychże obchodów stanowiła uroczysta akademia, której z kolei głównym punktem była inscenizacja opowiadania Aleksandra Trzęsickiego z ówczesnej IIIc pt. „Jedyny uczeń”, przedstawiająca uczone dyskusje Kopernika i Joachima Retyka w samotni fromborskiej. W rolę wielkiego astronoma mistrzowsko wcielił się Leszek, Retykiem był Wiesiek Wiech z IIa, narratorem – oczywiście autor, a ja m.in. interpretowałem wiersz Łomonosowa poświęcony Kopernikowi.

 Na dobrą sprawę nie wiadomo, dlaczego do roli Kopernika pani Pawela wybrała właśnie Leszka. Mając bowiem na względzie portrety naszego wielkiego rodaka, można by rzec, że był zasadniczo jego przeciwieństwem. Astronom bynajmniej do urodziwych nie należał, miał przy tym ciemne oczy i włosy, podczas gdy Leszek był – jako się rzekło - przystojnym niebieskookim blondynem. Aliści, jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości (z samym zainteresowanym na czele), to musiał się ich szybko pozbyć - Leszek został Kopernikiem i już, a takie niepoważne przeszkody jak kolor włosów, zostały pokonane za pomocą hebanowej peruki, pożyczonej bodaj z Opery Śląskiej. Była to jego rola życia, przynajmniej w czasie edukacji w naszym technikum. Jak do Stanisława Mikulskiego przylgnął dożywotnio Kloss, tak Leszek został zaszufladkowany przez społeczność pedagogiczno-uczniowską jako Kopernik. 
b_150_100_16777215_00_images_informacja_na_goraco_leszek_witkowski_wozniak_1.jpgPrócz powtarzanego kilkukrotnie wzmiankowanego przedstawienia (cieszyło się niebywałym powodzeniem), Leszek wystąpił w poniekąd pokrewnej roli w zorganizowanych na fali akcji „K-500”, mikołajków dla dziatwy grona pedagogicznego naszej szkoły. Na tę okoliczność został awansowany z kanonika na biskupa (pewnie warmińskiego) i odziany w szaty pontyfikalne: infułę i ornat; dzierżył też w dłoni pastorał, co zresztą widać na zdjęciu. Wyglądał i zachowywał się bardzo dostojnie, maluczko, a zdawało się, że poda któremuś z nabożnie wpatrujących się w niego maluchów, rękę do pocałowania.
Potem nasze drogi się rozeszły – „każdy poszedł naprawiać świat”- jak głoszą słowa śpiewanej przez nas często piosenki. Nie było mi dane spotkać się z Leszkiem niemal przez 40 lat. Nie pojawiał się na naszych szkolno-klubowych spotkaniach, ale zjawił się na Jubileuszu naszej Druhny Komendantki, Teresy Paweli, w czerwcu zeszłego roku. Wtedy też miałem okazję porozmawiać z Nim pierwszy raz po wielu latach. Mieliśmy w planach znów spotkać się w starym harcerskim gronie. Mieliśmy….
 b_150_100_16777215_00_images_informacja_na_goraco_leszek_witkowski_wozniak_3.jpgŻegnaj, Leszku, albo raczej – do zobaczenia!
Krzysztof Woźniak Va 1975 

Komentarze obsługiwane przez CComment